UGH! Niczym nieuzasadniony przypływ złości -.- I nawet nie
mogę tego rozładować. Nie mam jak. A wszystko przez to, że dzwonię do mamy,
pytam co mi kupiła, bo idę do sklepu kupić rzeczy na wycieczkę, a ona na to, że
wszystko mi już kupiła i nie muszę. No to szczęśliwa poszłam do drogerii,
kupiłam spray ochronny do włosów i puder, wracam do domu, po jakimś czasie
pytam gdzie jest to jedzenie, to wszystko nie takie jak powinno! Wie, że nie
znoszę Tymbarka wiśniowego – Tymbark wiśniowy, wolę gumę miętową – guma owocowa,
czekolada – gorzka -.- Nosz Kuźwa nie! Później będzie, że ona się stara i mi
załatwia, a ja nie doceniam. CHCIAŁAM TO ZROBIĆ SAMA! Ale nie. Bo już jest. To
teraz ku*wa mam. Już zgryzłam dłonie, bo nie mogę nawet krzyknąć czy w coś
kopnąć, bo się zacznie. Ale to nic nie daje! Rozdziera mnie od środka i niech
cholera to wszystko trafi!
„As we die.
Both – you and I.”
Jutro przed 7 wyjeżdżam na rajd w Pieniny I nawet nie jestem
spakowana, nie ogarniam niczego I jeszcze jestem wściekła! Z tego wszystkiego
mylą mi się literki i każdy wyraz piszę trzy razy-.- Wdech i wydech. Oddychaj.
Ku*wa. To nie jej wina. Ale to przeważyło szale dławienia w sobie. W sumie
dalej dławię, ale teraz mnie roznosiiiii!
„Każda rzecz ma raz początek, czy kto chce czy nie.”
Spokojna muzyka – może się uspokoję. To nie jej wina! To Ty!
Z tobą jest coś nie tak. To ty masz wiecznie problemy, nie inni.
Delikatnie. Spokojnie. Wszystko jest okej. To nic, że jesteś
niespakowana, to nic, że mylą ci się klawisze, to nic, że wszystko jest nie tak
jak trzeba, to nic, że znów spieprzyłaś sprawdzian z matematyki. Ciesz się! Uśmiechaj!
Niech nikt tego nie widzi! Ten świat nie jest gotowy na przyjęcie ‘innych’.
Dopasuj się. Czeka cię weekend z normalnymi ludźmi. Nie takimi jak ty.
Uffff. Zeszło ciśnienie.
A jednak nie. Krzyczę bezdźwięcznie. Rzeczywiście: teraz
jest idealny moment, żeby mówić, że dzieci w Afryce głodują. Może i jestem
egoistką no ale kuźwa! Dobrze wie, czego nie lubię. Nie. Nie pamięta. Pamięta
tylko to co dotyczy mojej siostry. Lecą łzy. Bezgłośnie wciąż krzyczę.
Może już będzie okej. Teraz się zacznę nad sobą użalać. Nie
będę! Silna jestem ponoć.
Poszłam wczoraj po południu na dodatkowy angielski. Wchodzę
do pokoju i stoję, bo dopiero zbiera się poprzedni uczeń – mój kolega z gima, a
nauczycielka wyskakuje z tekstem: Coś ty taka chuda?
-Ja? Taka jak zawsze.
-Ale wyglądasz inaczej. Zawsze jak chodzisz w tych
spódniczkach to tego nie widać, a teraz normalnie jak szkapa, ale ty się nie
odchudzasz, co?
-(No cóż, jestem zła.)
Nie, nie odchudzam się.
To było miłe. Chociaż i tak to nie jest prawda. Ale miło
usłyszeć, że się jest szczupłym. Even if it’s a lie.
Później poszłam z mamą na zakończenie oktawy Bożego Ciała.
Poświęciłam wianek. Upleciony przez mamę, bo mnie brzydkie wychodzą. I wtedy
też się zaczęło: że ona nie wie, jak ja będę dom prowadzić skoro nic nie umiem
i nic nie robię. Dzięki mamo. Będę żyć w syfie, bo i tak umrę przed trzydziestką,
nie będę mieć męża ani dzieci.
To jest ładne. Optymistyczne.
Wylałam z siebie wszystko, jutro będę żałować. Życie. Nie
będę mieć szansy usunąć. Wracam w niedzielę wieczorem, w poniedziałek rano jadę
na klasową, wracam we wtorek – we środę dwie kartkówki i zdawanie RKO. No i
odpowiedź z anga. Zawalę. Jak wszystko w moim życiu.
Do zobaczenia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz